Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczególny urok. Odżyły wspomnienia, przypomniały się ambicje i kłopoty akademika. Wzruszony witałem stare sale, długie, chłodne korytarze.
Lekcja zaczęła się o dziesiątej. Profesor mówił, jak zwykle świetnie, rozwijał swe poglądy jasno, przejrzyście a głęboko. Czuć było jednak w głosie zmęczenie, w ruchach zdenerwowanie i niepokój. W połowie wykładu interes słuchaczy wzmógł się: uczony przytaczał przykłady ilustrujące jego teorję. Były nader plastyczne, podane z sugestjonującą siłą wyrażeń. Lecz z pewnością na nikim nie sprawiły tak silnego wrażenia, jak na mnie. Bo któż opisze me zdumienie, gdy pomiędzy wypadkami zboczeń seksualnych zauważyłem historję słyszaną minionej nocy w gospodzie. Profesor powtórzył ją bez zmiany treści, nadając jej tylko zastosowaną do audytorjum formę. Czelawa wyzyskał sumiennie przeżycia Stachura.
Natychmiast po lekcyi koło godziny 11 rano wróciłem do domu i kazałem się zaanonsować pani Wandzie w jej mieszkaniu. Przyjęła mię bez wahania. Mieliśmy czasu dość na pogadankę, bo uczony wracał na obiad dopiero o pierwszej w południe.
Z łatwą do zrozumienia ciekawością słuchałem jej relacji z ubiegłej nocy i rana.
Stosownie do mej rady zamknęła się wczoraj wieczorem koło dziesiątej w pokoju przylegającym do sypialni, zamierzając przeczekać godzinę „halucynacji“. Jakoż po dziesiątej w nocy usłyszała za ścianą ciche kroki.