Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zbudziło cały dom; mimo zuchwałości względem pani, człowiek ten jednak widocznie nie wyzbył się całkiem środków ostrożności i liczy się z niemiłemi ewentualnościami. Ponadto proszę mieć pod ręką broń na wszelki wypadek. Lecz jestem pewny, że narazie będzie niepotrzebna. Naturalnie nad ranem koło siódmej powróci pani do sypialni, by nie budzić podejrzeń męża.
— Dziękuję panu, doktorze — czuję, że rada znakomita.
— Tylko tymczasowa — znajdę lepszą w przyszłości. Lecz przejdźmy do dalszych kwestji. — Wygląd zewnętrzny profesora znam doskonale; miałem sposobność przypatrzyć mu się dokładnie niegdyś podczas wykładów i w ostatnich czasach dzięki bliskiemu sąsiedztwu. Niemniej sądzę, że mąż mnie nie zna z widzenia.
— Jestem tego pewną. Nie zwraca uwagi na otoczenie, tem mniej na ludzi, z którymi nie utrzymuje stosunków towarzyskich.
— Właśnie. To samo i ja zauważyłem. Bardzo mi z tem na rękę.
— Czy zamierza go pan śledzić?! — zapytała trochę niespokojna.
— Muszę; to mój jedyny środek. Proszę się nie obawiać, potrafię być dyskretnym. Lecz nie odbiegajmy od tematu. Zdaje mi się, mąż utyka lekko na jedną nogę?