Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc świadczyli Andrzej i Mateusz, takoż Filip i Bartłomiej i inni z apostołów, jako tegoż wieczora przez zamknięte drzwi wszedł Pan do świetlicy i pozdrowił strapionych i smutnych słowem pokoju. I Tomasz niewierny teraz żarliwie przytwierdzał, jako ośm dni potem wkładał sam rękę w bok Mistrza i palec w blizny dłoni Jego. I znów po raz czwarty ujrzeli Go nad brzegiem Genezaretu, gdy usiadłszy do łodzi samoczwart z Szymonem, zarzucać mieli więcierze. W końcu ze smutkiem, ale i z otuchą lepszego jutra przywiedli na pamięć przedziwną chwilę na Górze Oliwnej, gdzie po raz ostatni zjawił się Mistrz w blasku nadziemskiej Swej chwały i odszedł w zaświaty ze słodką obietnicą na ustach:
— Nie opuszczę was sierotami, lecz innego wam poślę Ducha prawdy, Parakleta, by pozostał z wami do skończenia wieków.
Przeto podnieśli głowy i pokrzepieni na sercach oczekiwali na coś wielkiego. Jakiś nowy duch wstąpił w nich i rozniecił ogień zapału i wiary. Nawet i ci najsłabsi, co uchodzić już chcieli z Jerozolimy przed zemstą żydów, teraz wstydzili się przed sobą i drugimi, postanawiając czekać na znak od Pana.
Szymon gorliwiec i Jan Zebedeuszowy zanucili pieśń cichą a słodką jak smutek budzącej się wiosny, tę samą, co ją śpiewali wraz z Mistrzem po ostatniej wieczerzy. Za ich przewodem poszli i inni i rozbrzmiała świetlica chórem głosów jasnych i czystych.
Szedł z wieczornika ten śpiew na miasto i rozlegał się echem przedziwnie wzmocnionem pomiędzy domami, że przystawali na ulicach przechodnie i rozglądając się zdumieni wkoło pytali:
— Cóż to za pieśń słodka i smętna zarazem?
I nasyciwszy uszy, odchodzili, kiwając głowami.