Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

P. Antoni uśmiechał się tylko lekko pod wąsem i dalej palił spokojnie cygara. Lecz pompierzy, patrząc z podełba usuwali się ostrożnie w inną stronę. Zaczynało być niebezpiecznie w jego sąsiedztwie.
Były i inne objawy, o których nikt nie wiedział, gdyż terenem ich było własne mieszkanie naczelnika
Zaczęło się od tego, że w całym domu od pewnego czasu dawał się odczuwać silny swąd i woń spalenizny; miało się wrażenie, że gdzieś po kątach zatliły się stare gałgany. Okropny smród wałęsał się niewidzialnemi falami po kurytarzach, wnęcał ciężkim wysiąkiem w pokoje, zawisał kwaśnym fetorem pod stropem. Przeszły nim wreszcie wszystkie sprzęty, przesiąkły ubrania, bielizna i pościel. Nie pomogły nic wentylacje i przewietrzanie; chociaż drzwi i okna stały niemal cały dzień otworem przy 18°-wym mrozie na dworze, obrzydliwy zaduch nie ustępował. Mimo szalonych przeciągów i zimna, w całym domu cuchło nieznośnie. Wszelkie poszukiwania, zmierzające do odkrycia przyczyny smrodu spełzły na niczem; było się poprostu bezradnym.
Gdy w końcu po upływie miesiąca atmosfera mieszkania zaczęła być znośną, przyszła kolej na inny, niebezpieczniejszy jeszcze fenomen: w całym domu rozpanoszył się czad. Przez parę pierwszych dni można było jeszcze zwalić winę na opieszałość służby, która może przez zapomnienie zatkała piece przedwcześnie — potem jednak, gdy mimo zachowania wszelkich środków ostrożności czuło się w powietrzu duszną woń bezwodnika węgla, należało szukać przyczyny gdzieindziej. Nie na wiele przydała się zmiana materjału palnego; chociaż Czarnocki kazał odtąd palić w piecach drzewem i zabronił zasuwać wentyl wogóle, paru domowników zagorzało silnie w ciągu nocy, a on sam wstał nad ranem z okropnym bólem