Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ogród dwaj spiskowcy. Pokój był długi, bez mebli. Pobudzał niejako do tego, żeby w nim spacerować. Oficer Wiesnicyn chciał być sam. Zaczął machinalnie, nie wiedząc o tem zgoła, wałęsać się z kąta w kąt. Zwaliły się na niego okrutne myśli i potworne uczucia. Ten pusty, zniszczony dom przypominał mu gniazdo rodzinne w głębi Rosyi. Przygoda, która mu się dopiero co zdarzyła w pościgu i walce z dwoma powstańcami, ukazała w szczególnym świetle wszystkie zdarzenia tej wojny. Głucha mściwość, nie dająca się ugłaskać zgryzota, wynikająca z nieszczęśliwej miłości, nurtowała w tem wszystkiem. Oficer czuł w sobie wzgardę do siebie... Tamten, obskoczony przez sołdatów, stojąc w koszuli nad urwistym brzegiem, wołał słowo, szarpiące, jak razy knuta. Słowo rozjuszało, paliło do kości. Trupem legł za to na pastwisku, oddany wronom. Lecz oto inne słowo drgnęło w pamięci — i zakrakało — zakrakało jak dzikie ptactwo nad trupem. Frazes z hercenowskiego artykułu, ciśnięty rosyjskiej duszy ku obronie Polski: „idź stąd precz, albo szarp, jak kruk, nasze trupy...“ Głęboki śmiech, jakgdyby czyjś śmiech zewnętrzny, zahuczał w piersi: „...kluj woronom naszi trupy...
Nie były to wyrazy, lecz jakby widok krwi, ściekającej po nagim pałaszu. Treść ich zlepiła się ze wspomnieniem dokonanych zdarzeń, zeschła w rude jedno. Młody dragon, chodząc po izbie, coś przeklinał najstraszliwszemi wyzwiskami Moskwy, — szarpał się w sobie, jak wilk na łańcuchu, — co pewien czas szlochał w głębi piersi, łzy nie roniąc z oczu. Och, tak niedawno... W kole młodych przyjaciół