Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyła sobie jakby puklerz obronny. Usiadła w rogu kanapy i poczęła obojętnie szyć. nucąc półgłosem, jakby obok niej nikogo w pokoju nię było. Niedbale poziewała. Tarła zziębnięte ręce. Wyjrzała oknem. Oficer stał w temsamem miejscu, patrząc na nią oczyma, które zawlekło bielmo rozkoszy i żalu. Po pewnym czasie, gdy rewidujący żołnierze nie nadchodzili, spytała wyniośle:
— Czy to ja jestem aresztowana w tym pokoju?
— Nie.
— Zimno mi. Chcę sobie wziąć chustkę z tamtej stancyi.
— Proszę.
— Może pan pośle sołdata, żeby patrzał, jak będę brała chustkę.
— Nie trzeba.
— Cóż za łaska!
Odeszła do swego pokoju i, siadłszy tam pod oknem, wyglądała na świat. Oficer przez otwarte drzwi wciąż na nią patrzał spodełba. Łagodny blask smutnego dnia spływał na jej czarne włosy, prosto przygładzone, świecące się jak migotliwy atłas, — na szyję niepokalanie pięknego kształtu, — na zaróżowioną barwę policzków, — na zagięte długie brwi i ponsowe usta. Postać jej tworzyła obraz, którego widok doprowadzał zachwyt do szału. Każdy ruch jej głowy był kształtem, albo skinieniem doskonałości. Gdy westchnęła, nieopisany wyrzut uderzał w serce żołnierza. Skoro spojrzała pogardliwie, dosięgało uderzenie, jak pocisk hańbiący. Świat, w którym błądziły jej myśli, przez który szła jej dusza,