Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Mało wiele przed północkiem odchodził z Gdańska wielki angielski parowiec, nazwiskiem »Albion«, kierując się na zachód, do jednego z portów brytyjskich. Ostatni łoskot windy, hurgot wyciąganej kotwicy, bieganina marynarzy po schodach, pokładach i przejmujące wreszcie dźwięki sygnału zbiegły się z westchnieniem ostatniego pasażera, który pokład opuszczał, do kajut się kierując. Wielki lśniący okręt, niby dziwne miasto fabryczne, pełne kominów, maszyn i ludzi, przesunęło się obok bulwarów kamiennych i skromnych starych domostw, gospód, sklepów i siedlisk rybackich w Neufahrwasser, wykonywując niby taniec dziwny, dawno ustalony i niegdyś w głębi lat przepisany, gdy mijał inne parowce, bezwładnie w kamiennem łożysku na kotwicach leżące. Tam i sam zatoczył półkole, wykonał grzeczny rewerans, niby w prastarym country-dance na motławsko-wiślanych popławach. Zdawaćby się mogło, że tchu nabiera i gromadzi w sobie siły, gdy wpłynął w szyję wody dojezdnej i wymijał latarnię na cyplu kamiennej ostoi. Latarnia na pożegnanie zalśniła we wszystkie jego okna, zajrzała w kajuty — raz-dwa, raz-dwa, i oto zarysy lądu rozbiegły się we dwie strony, a przestwór gdańskiej zatoki ogarnął sobą przybysza, wypuszczonego z cieśni lądowej. Pasaże-