Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzach i spływając w zaciszne doliny. Otto i Teresa szli szybko, pierwszą napotkaną drogą. Droga była równa, jak po stole, świetnie wyszutrowana, zbocza wzgórz opasywała niepostrzeżenie swą półkolistą pochylnią, to też obydwoje daleko zabrnęli. Trafili na istne ostępy jednakich gęstych sosen, które, zwartym stojąc borem, tworzyły ciemnicę groźną i milczącą. Suche mchy szare wisiały na tych jednakich, złowrogich drzewach i zeschłe igły zżółkłym pokładem zaścielały ziemię, mimo iż śnieg był w powietrzu i na gruncie od rana. Odpychająca groza wiała z tej głębi czarnej, głuchej, pełnej tajemnicy, Teresa odstąpiła w tył, nie mogąc oderwać oczu od tej połaci boru, schodzącego dokądś w dół, jakby w przepaść daleko głębszą, niż była w istocie. Otto podał ramię bratowej i prosił, żeby się cieplej płaszczem okryła. Wrócili. Powrotna droga wydała im się krótszą i jeszcze bardziej łagodną, niż ją poznali, idąc w tamtę stronę. Pomykali szybko, bo już mrok schodził. Ale w połowie drogi do pałacu śnieg począł ciąć coraz gwałtowniej i przelatująca burza śniegowa zmusiła ich do zatrzymania się na czas pewien. Obok drogi były w zboczu góry dawne kamieniołomy, zaniechane już, widać, gdyż zżółkła trawa zarastała dno areny, wyszarpanej w wapiennem zboczu pagórka. W głębi tego boiska stały jeszcze pieczary po wyłupanej caliźnie, a nad nimi zwisał kożuch ziemny, na którym rosły dzikie tarniny, głogi i krzewy. Otto sprowadził Teresę w to miejsce, ażeby burzę przeczekać w ukryciu. Usiedli na złomie wapniaka, pod pokrywą zwisającej gleby, w głębi płytkiej framugi. Szelest ostro sypiącego śniegu zawierał w swych wzniesieniach i ka-