Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przesunął spracowaną dłonią suwak i skierował źrenice w otwory. Lecz łza starości raz wraz zalewała przekrwioną źrenicę. Blask gwiazdy uciekał od oka. Zimno kośćmi wstrząsnęło. Drżące dłonie opadły. Złorzeczenie przeciw śmierci, napastnicy i burzycielce pracy ducha, jak plwocina, z warg zleciało.
Śmiech Smętka wewnętrznego znowu w głębi ducha zahuczał:
— W proch się rozsypuj!
Zapadaj w głąb grobu!
Nie dowiesz się istoty wydarzeń na niebie!
Umieraj wśród złudzeń!
Szamocząc się w wiązaniu śmiertelnych kości, mięśni, żył, nerwów, myśl porwała się znowu. Domysł nieotamowany rachunkiem, zakazany samemu sobie bez zamknięcia go w ścisłe koło dowodów, leciał na skrzydłach rozpaczy. Mierząc swój lot straszliwy prędkością uderzeń serca wzburzonego nad miarę, szybował wraz z wszechświatem, ze wszystkiemi pokoleniami ludzkiemi, od najbardziej zamierzchłych rozświtów i zmierzchów, aż po byt wieczny, czy zdruzgotanie wszystkiego w nieskończonej przyszłości.
Domysł nieotamowany rachunkiem zdążał pospołu z wszechświatem do miejsca pobytu Wegi, ścigał ją, uciekającą w ciągu lat miljonów, ażeby się przekonać, że nigdy się do niej nie zbliży, gdyż ona z tąsamą szybkością, co pościg w nieskończoność ucieka.
Domysł nieopanowany rachunkiem zadawał gwiazdom ósmej sfery pytanie, czy one również zakreślają niepomierne koła wokół jakowegoś ciała głównego na podobieństwo gwiazd błędnych, krążących pod słońcem?