Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/170

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Tamten wytrzymał z obojętnością spojrzenie północnego władzcy i zcicha odpowiedział:
    — Naszem to jest zadaniem i hasłem, żeby w te pustki ludzi niemieckich sprowadzić.
    — Pewnie! Jestem tej samej myśli. Tosamo mam na oku. Z ochotą też chcę wydać w wasze ręce to dziedzictwo, o, bracia czcigodni. Pracujcie!
    — Z posłuszeństwem gotowi jesteśmy do dzieła, — odpowiedział wielki mistrz, schylając swój gruby kark w obłudnym ukłonie. — Chcemy wiadomą sumę wypłacić.
    — Za mała to suma — Bóg widzi.
    — Za mała suma? I to od nas żądacie sumy większej, panie tylu krain! Od nas, od braci zakonnych! Iluż to ziem dostojny rodzic wasz, ile brat Otto Czwarty, przyczynili...
    — Ten skarb przesycony złotem, wydobytem z sakwy ludów Wschodu i Północy, obarczony darami wszystkich dominiów Niemiec, szkatuły cesarskiej i papieskiej — zaubogi jest jeszcze... — szydził margraf.
    — Jeżeli posiadamy jakie dobra ziemskie, które Wasza Dostojność wypominać nam raczy, toć musimy zdać z nich rachunek najściślejszy wobec Zbawcy naszego i namiestnika Jego na ziemi. Nie nasze to dobro, lecz Jego samego. Nie możemy płacić Jego złotem za prawa, doprawdy mniemane.
    — Mniemane! — porwał się margraf.
    — Spokojnie, Wasza Miłość, spokojnie... — przerwał wielki mistrz z udaną pokorą.
    — Jakto! Gdy ja zmagam się w walce ponad siły