Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Popędzał straszydła w skórze jeżowej, żeby o ciemnej nocy wpadały z sieni do niskich, czarnych izb, żeby naciskały odymione belki aż do trzaskania — trzask — trzask — trzask, żeby ciężkiemi kopytami tupały po powale tup — tup — tup, — żeby chodziły popod okna i czaiły się za węgłami — szur — szur — szur, — żeby gdy spać nie można, zaglądały do pieca i wymiatały na ziemię rozżarzone węgielki. Nasycał się wówczas trwogą, padającą na wycieńczone położnice, na młode mężatki, którym mężowie zgniłą jakowąś niemoc wtrącili do wnętrza, od czego gasły z dnia na dzień, z nocy na noc, — na samotne dziewczyny za czemś własnem wciąż wzdychające w zaduchu kominów rozpalonych i wśród męczarni nocy nieskończonej.
Wcielał swych wupich, strzygoniów w ciała ludzkie i posyłał ich na chybił-trafił, to tu, to tam, między naród człowieczy. Wybierał między dziewczętami na chybił-trafił, to tę, to ową i czynił z niej stworę wieszczą, upiora, który po śmierci cielesnej nie sztywnieje, lecz czerwony jest i mięki, jak człowiek za życia. Patrzył z pociechą, jak rój wupich i wieszczych wyciąga ze świata i wlecze na cerkwiszcze rodzeństwo, braci, siostry, najbliższych krewnych i przyjaciół, aż do najdalszego pokolenia, dopóki przerażeni ludzie nie wywleką trupa z mogiły, gdzie leży z otwartemi oczami, łypiąc chytrą źrenicą, z koszulą i wszelkiem ruchnem po pas zżartem z głodu, — ażeby mu głowę odrąbać wielkim toporem. Sam zasię najchętniej przemieniał się w stolema, wielkoluda, który stojąc na Zamczatej górze ponad Żarnowskiem jeziorem, ciska olbrzymi