Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

posiadanego, — dla pomieszczenia jakowejś pruskiej persony. Kilka nocy spędzili w sposób urozmaicony: już to w pokoju „bawialnym“ samego właściciela hotelu, gdzie ich pchły ogryzły niemal do samych kości, już to w lokalu, który normalnie zajmowała magiel kołowa. Na szczęście niedługo trwały te popasy, gdyż pan Granowski zdołał u władz austryackich wyjednać sobie znowu potrzebne przepustki i wywiózł Zosię wprost do Krakowa. Jechali furmanką, ślicznemi drogami, popasając w mieścinach i karczmach przydrożnych. Czasami wiał na nich z pól wiosennych straszliwy fetor cmentarny. Wtedy Zosia drżała na całem ciele, zanosiła się od płaczu i, do tego zapachu trupów wyciągając rozpaczliwe rączki, wołała: — mamo, mamo, mamo! Lecz gdy radosny wiatr wytracał ze siebie narzucony mu ciężar ludzkiego smrodu, a niósł ku nozdrzom tylko won kwiatów, łzy na jej rzęsach obsychały. Pan Granowski wyciągał rękę i kazał jej bystrym oczom wypatrywać a wypatrywać w zamglonej przestrzeni krakowskich wież... Przedziwne uczucie, — ni to ponowna młodzieńczość ducha, — napełniało jego stary organizm. Sny niemal dziecięce, — zdziecinniałość marzenia, — zapalały na nowo wystygłe krople krwi. Widziało się sercu, że przez oddalenie niezmierne dąży do progu Xenii. Jak dawniej, jak dawniej... Niegdyś po długotrwałych rozstaniach, gdy los szczęśliwy znowu ich łączył, obejmowali się stęsknionemi oczyma nim ręce oplotły szyje i czoło przypadło do czoła. Wówczas cielesna powłoka popadała w takie oto drżenie szczęścia, szczęścia najbezwzględniejszego, jakie istotom