Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I cóż? — pytał go drwiąco pan Granowski, — przeminąłeś, potentacie, jak twe rysunki. Mogę je rzucić w ogień, lub w wodę. Zginą, jak ty zginąłeś.
Cień milczał. Wspomnienie o nim rozwiewało się w nicość. Zwycięstwo było zupełne. Czemuż jednak zwycięstwo nie roznieciło w piersiach uczucia rozkoszy, lecz, przeciwnie, zostawiło nieznośny smak goryczy. Udręczenie bez miary było w uczuciu tego tryumfu. Gdyby na słowa ludzkie przełożyć to niejasne udręczenie, wyrazy byłyby takie:
„Zrobiłeś swoje poprawnie, bez zarzutu i całkowicie. Tryumfujesz. Zabrałeś pieniądze i zniweczyłeś mój zapis, poczęty w wielkiej męce śmierci. Jesteś panem. Mnie niema. Leżę w murowanym sklepie. Towarzyszem moim jest mól grobowy. Mózg mój jest garścią zgnilizny. Krzyk moich ust, do krzyku rozwartych nie rozlegnie już i nie usłyszą go ludzie. Najlżejszej nie doznasz przykrości. Z przeciwnikami dasz sobie radę. Imię twoje jest i będzie we czci. Opinia twoja będzie doskonała aż do ostatka. Czegóż jeszcze pożądasz? Zostaw mnie! Tryumfuj!“
Milioner cmoknął ustami, jak smakosz nazajutrz, po spełnieniu wczoraj wielu kielichów celnego wina. Z niechęcią odwrócił wszystkie rysunki w poszukiwaniu, czy pod nimi niema tam czegoś jeszcze. Na spodzie leżał cienki kajet w brunatnej okładce, zapisany ręką zgasłego architekta. Stary pan zagłębił się w odczytywanie zawartości kajetu. Zeszyt był twardo niegdyś złamany na dwoje. Stronice jego stanowiły szereg kolumn podłużnych, wzdłuż których biegło pismo. Na jednej stronie były drobnym charak-