Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy okrzyk. Zadrżało serce Jasiołda. Ucho jego dosłyszało w tym cichym okrzyku odgłos wewnętrznej trwogi. Zdawało mu się, przyśniło mu się, przywidziało mu się, że to on sam taki wydał jęk nad swoją niedolą, że to jego własne w tamtych ustach ozwało się westchnienie. Oczy pani Celiny zaszły tumanem, jakby zaniewidziały. Wargi jej drgnęły i popladły. Stała przed swym gościem z obwisłemi rękami. Nie powitała go, ani zadała pytania, czemu się ubrał w ten mundur. Jasiołd nie tłómaczył jej swego postępku. Chciał coś powiedzieć, ale mu się oczywistą rzeczą wydało, że przecie ona i tak wszystko wie. Wiedzieli przecie obydwoje i tak wszystko a wszystko. Trudno orzec, dlaczego i wskutek jakiego zuchwalstwa podniósł oczy aż do najwyższej wysokości, która dlań na ziemskim padole istniała, aż do oczu pani Celiny. Zaczął patrzeć w jej oczy, patrzeć z głębi swych ciemnych nocy, z za nieudźwignionej tęsknoty swych ciężkich dni. Nieziemskiego doznał szczęścia, gdy oczy jej pojęły mowę jego oczu, gdy zatonęły w jego oczach na nieskończoną jednostkę czasu. Uśmiech szczęśliwy razem i żałosny wypłynął na jej usta. Myśl jakaś przeraźliwa sfałdowała jej czoło. Uczucie niewiadome, — wstyd czy boleść, szalony gniew, czy obłąkana rozwaga, falą czerwoną przepłynęła przez lica. Z oczyma zatopionemi w oczach przetrwali oboje moment swój niewysłowiony, pierwszy i ostatni w życiu, jeden jedyny. Powiedzieli oczyma wszystko, wyraźniej, niż słowy i uczynkiem, o rozkoszy wzajemnego upodobania w sobie, wstąpili w dusze swe i oddali sobie, — dusza duszy, — uścisk