Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych gospodarzy. Próżno oddawały się marzeniu o poczciwych, drzemiących koniach, z torbami obroku uwiązanemi u dyszla, przy każdym ruchu wielkiej głowy wytrząsających na wsze strony ku pożywieniu wędrownego ptaka smakowite, ostrokończyste ziarenka owsiane. Gdy nieobecność starych dobrodziejów przeciągała się w nieskończoność, gdy na domiar złego pustka była w wsiach, tak rozrzutnych o tej porze, obfitujących w roztrzęsione ziarno, padające ze snopków, zwożonych ze stodół, ugodowo nastrojone ptaki poczęły przyglądać się nowym panom tego miejsca, czyhać, czyby i od tych nie dało się czego wyżebrać. Zrazu tylko najśmielsi bywalcy podfruwali ku legowisku żołnierzy, a tylko chwaty i śmiałki podskakiwały blisko i łakomiły się na resztki niedogotowanych kartofli i okruchy chleba. Z czasem wszakże coraz liczniejsze gromadki sfruwać poczęły z gałęzi wysokich drzew, obsiadać krzaki olszyn, kalin i głogów, ćwierkać żarłocznie i podniecać, niejako, ofiarność żołnierską. Ten i ów z wojaków, nasłuchawszy się chorału petentów, rzucał im okruszyny. To ośmieliło całe stado. Wkrótce potem krzaki były literalnie oblepione wróblami. Ćwierkanie zmieniło się na jednostajną molestującą melodyę. Jeden z żołnierzy umiał znakomicie naśladować ćwierkanie całego wróblego stada. Czynił to tak wybornie i łudząco, że oddział żołnierski zanosił się od śmiechu, a same ptaki milkły na chwilę, ażeby posłuchać tego austryackiego ersatz-ćwierkania. Była to codzienna operetka żołnierzy. Lecz oto jeden z wojaków wpadł na pomysł urozmaicenia kabaretu. W sekrecie przed