Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wani, usiłują wygrzebać się z wnętrza, wywalić ku nim z głębi surowej ziemi. Poprzez zruszony, miałki pokład gliniasty, którym otwór wspólnego grobu był zasypany, wytaczać się poczęła i ciec, parując w słońcu, struga rudego soporu. Zgłodniałe psy, czatujące w olszynie, wnet ją poczuły, dostrzegły, i, skradając się chyłkiem, zaczęły wylizywać ciemnemi nocami, co w ciągu dnia naciekło. Żołnierze, przyzwyczajeni już w ciągu krótkich bojów do różnorodności wojennego widoku, niewiele sobie robili z cmentarza. Przekpiwali pomiędzy sobą, na kogo też kolej pakować się teraz „do dziury“. Oznaczali bagnetami miejsce w ścianie, gdzie następnego trzeba będzie zasadzić, żeby tu zakwitnął na przyszłą wiosnę. Sprzeczali się o to, czy ten następny ma leżeć z boku, nad tamtymi, czy niżej, i o mało nie czubili się o wybór miejsca, dowodząc sobie nawzajem, gdzie takiego lepiej będzie „wrzepić“. Wśród żołnierzy jeden nie odznaczał się wzorowem męstwem i odwracał z przerażeniem od cmentarnej ściany. Był to, oczywista, żyd, Bronisław Majerson, syn bogatego kupca z Tarnowa. Ten młody chłopiec był tłusty, wybornie odkarmiony, delikatny i dobrze wychowany. Prywacye wojenne, marsze, noclegi na gołej ziemi sprawiały mu katusze nie do zniesienia. Nerwowe usposobienie rozwinęło się w nim aż do stanu jakiegoś deliryum trwogi. Majerson zawsze ustawał, siadał, przywierał do ziemi, słaniał się z braku siły, a nawet płakał i jęczał. W czasie jednego z ostrzejszych ostrzeliwań przekopu nad stawem, gdy Moskale, dobrze już wymierzywszy odległość, bili w punkty tuż tuż poza