Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poczęła walić piechota legionowa, mniej efektowna, lecz równie gorącem sercem tłumu witana. Skręciwszy z gościńca, piechury wciosały się jak szare kliny, w zielone jeszcze rozłogi błoń i jęły wypełniać rozciągniętemi liniami czworobok zarezerwowany. Jakiś strzelecki oficerek służbista, widać, z pod ciemnej gwiazdy, strofował swój maszerujący oddział, jak na placu ćwiczeń:
— Prawa! Lewa! Prawa! Lewa! Psiakrrrew! Prawa! Lewa! Prawa! Lewa! Psiakrrrrrw! Prawa! Lewa!
Jego chrapliwy głos rozlegał się nad całem polem, a rodzime i nieodzowne „psiakrew!“ dobrze świadczyło o przyszłości i tężyźnie dzieła. Gdy szerokie szare ramy piechurów utworzyły wreszcie stały, jakby żelazny kwadrat, lśniące automobile generalskie poczęły przerzynać zielone błonia. W środku wojsk sformował się błyszczący ośrodek. Na siedzeniu jednego z tych wozów stanął dowodzący generał i po polsku wygłaszał przemowę. Publiczność nie słyszała ani słowa. Wiatr przynosił echo wyrazów:
— „Bić Moskala na prawo i na lewo!...“
Po dowódcy przemawiał prezes Enkaenu. Wypolerowana rura jego cylindra zbierała na sobie, zdawało się, wszystkie promienie jesiennego słońca i rozdzielała je między tłumy milczące, gdy z oratorskim zapałem, kręcąc i potrząsając głową, słał te młode zastępy „na wroga“, zachęcał, żeby mężnie „szły w bój“! Po mówcach wstąpił na podwyższenie oficer młodszy wiekiem, kapitan, czy major, i doniosłym głosem jął czytać tekst przysięgi młodego, dobrowol-