Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Granowski oniemiał. Wrzucił w oko monokl. Zgięty w pałąk przypatrywał się owemu dokumentowi. Na usta cisnął mu się okrzyk:
— Ależ, do dyabła! Ja mam u siebie w biurku autentyk! Dziś go miałem w garści. Przed chwilą! Nie wychodziłem z domu! Kiedyż ten łotr mógł go ukraść?
Nie chciał i nie mógł wydać swego sekretu, iż posiada dokument, i zdradzić się przed Śnicą, gdzie go posiada. Byłżeby na świecie w samej rzeczy drugi egzemplarz? W ręku tego łotrzyka?
Dreszcz go przeszył od stóp do głów na myśl, że w istocie Śnica ma go w swej mocy. Ale po chwili myśl, tyle razy ćwiczona w czujności, wróciła karnie na swoje miejsce.
— No, więc cóż z tego? Cóż być może? Proces? Voyons...
Rzekł ozięble:
— Co to mi pan tutaj demonstrujesz?
— Testament Ryszarda Nienaskiego.
— Jakaś szmata. Kpij pan zdrów!
— Zobaczymy, czy tak sądzić będą władze w Galicyi...
— I cóż władze w Galicyi?
— Gdy im tę szmatę przedłożę ze szczegółowem, pod przysięgą wyjaśnieniem...
— No, to zobaczymy!
— Panie Granowski! Inni zapracowali, a pan się z tego dobrze masz?
— Bez uwag, asindzieju! Skąd pan wziąłeś tę mazaninę.