Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mykał się popod murem i wybiegał zeń w drugim końcu w parów, który się tuż za ogrodzeniem otwierał. Ujęto ów potoczek w basen, wyciosany z marmuru, który czas poszczerbił i ponadgryzał. Dookoła zbiornika wody rozrosła się najstarsza i najbujniejsza roślinność. Wznosiły się tam, tworząc zwartą kępę, ogromne igławy, zwane araukaryami. Ich poziome, ociężałe gałęzie zwisały ku ziemi, a szczytowe zdawały się omdlewać i upadać ze znużenia, tworząc rozwidlone czuby, pełne szczególnej piękności. W jednym kącie ogrodu, od strony parowu, stały szeregiem latyńskie aesculus’y, dęby wiecznie zielone. Długa ulica, starannie wygrodzona bukszpanem, prowadziła ku górze do trzech cyprysów wielkiej grubości, które chwiały się wyniośle w wiecznem prawdziwie odosobnieniu, na pustej łączce ogrodu. Bliżej domu stały istne gaje kamelij białych i czerwonych, — gąszcze różane — i ciemniki, osłonięte zwojami glicynij. Na przypiaskowym wzgórku przyciągała do siebie każde spojrzenie rozrośnięta kępa czarnych bambusów. Ich nagie, dęte, lśniące źdźbła hebanowe, poprzedzielane w kolanach przegrodami, odbijając dziwacznie od zwisłych, jasnozielonych liści, budziły myśl o niewiadomych lądach za oceanami, o ludach nieznanych i mowach niepojętych. Ruch ich kępiastych łodyg, suchy szelest kresowanych ostrokończystych liści w zaświaty wyobraźnię pociągał.
Wnętrze willi uderzało przepychem tych tylko szczegółów urządzenia, które nie mogły być poruszone z miejsca i usunięte na zewnątrz. Były tam więc piękne, szerokie, marmurowe schody, pełne wdzięku