Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy to, wśród śmiechu, tarzając się na poręczy kanapy, uczuła, że ją przeszywa straszliwe zimno, jak gdyby cienki sopel lodu, drżący a przenikliwy, niby szpada, wbijał się coraz wyżej w jej stos pacierzowy. Chwyciło ją omdlenie i niewytłomaczony niepokój. Zerwała się z miejsca i powiedziała, że się czuje niedobrze. Śmica zrobił jej zaraz miejsce. Szła ociężałymi kroki do drzwi gabinetu, czując, że ów sopel lodu znowu, lecz teraz ze zdwojoną siłą, przebija ją na wskroś. Gdy doszła do drzwi, Śmica ją podtrzymał, gdyż byłaby upadła. Objął ją troskliwie i wyprowadził do sąsiedniego gabinetu, gdzie było ciemno. Tam usiadła na jakiejś sofie. On obok. Podtrzymywał ją i uspakajał czule, łagodnie. Była pijana i doznała rozkoszy złudzenia, że to Ryszard jest obok niej. Chciała coś powiedzieć, jak do męża, wytłomaczyć mu, co jej jest, — gdy wtem po raz trzeci zimno nią zatrzęsło, osiadło w ramionach na długą chwilę i osaczyło czaszkę, niby korona z lodu. Otrzeźwiała zupełnie.
Świadomość tego, co ona tam robi, gdzie jest i z kim, ścisnęła ją za gardło. Rozpacz sroga, dzika, ślepa, bezdenna!
Śmica przechylił jej głowę i do ust zbliżył swe usta. Policzek odtrącił go daleko. Całe towarzystwo było już w tym punkcie zabawy, że odgłos policzka wywołał szaloną uciechę. Rozległy się oklaski, okrzyki radosne, rubaszne dowcipy. Porwano się od stołu i ze śmiechem śpieszono na ratunek...