Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jomy, szewczyna Dąbrowski. Temu Ryszard skinął głową i, ponieważ nikogo tu nie znał prócz niego, rzekł ze swobodą:
— Dobry wieczór, panie Dąbrowski. Otóż przyszedłem. Może mię pan zaznajomi z kolegami.
— A, dobry wieczór! — rzekł tamten z nieszczerą uciechą.
W trakcie tej rozmowy, młody człowiek, którego Nienaski przelotnie dostrzegł na schodach, cichcem zamknął za nim drzwi. Potem zbliżył się do stołu i wykręcił płomień lampy. Nienaski zobaczył jego twarz. Twarz blada, ziemista, z zapadłemi oczami. Gdzież ją był widział? W Paryżu? Przez moment przypominał sobie...
— Ależ to jest lokaj Ogrodyńca! Witold.
Ów młody człowiek spojrzał na niego, również bez cienia życzliwości i rzekł:
— Starzy znajomi. Od łoża zacnego dobrodzieja... To pan się nie bał przyjść na zebranie „Mścicieli“?
— Jak pan widzi. Co tu robisz?
— Świadczę przed trybunałami, jak mi nieboszczyk nakazał o tych pieniądzach zapisanych. A pan co? Zawsze tak, jak w Paryżu, żeby tylko coś dobrego zrobić tym ubogim, ukochanym rodakom „z nizin“?...
— Żeby tylko otrzeć łzy niedoli... — dodał ten z kąta w kapeluszu, zwracając się nie do Ryszarda, lecz do byłego lokaja Witolda.
— Nie widzę, żebyście panowie mieli łzy w oczach, to też nie wiem, po co te dowcipy — mówił milioner.