Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rewolwer. Uśmiechał się dobrotliwie do tej myśli. Gdyby zobaczyć na własne oczy, przekonać się naprawdę! Może wszystko zniknie. Może nastanie spokój. Zresztą — tego dnia postanowił już z tem skończyć. Dosyć już widział objawów zewnętrznych tego życia. Trzeba było zobaczyć samą istotę rzeczy. Teraz właśnie nadarzyła się chwila. Było jeszcze dość wcześnie, jak na Paryż i tę jego dzielnicę. Zadzwonił do bramy i, gdy ją otwarto, dał się poznać odźwiernej. Nic nie odrzekła, więc pośpieszył na piętro. Nie wiedział, kiedy, którędy i jak tam wszedł. Gdy stanął po raz pierwszy przed temi drzwiami, serce w nim jakby się na proch rozsypało. Śmierć przesunęła się między nim i tą klamką. Podźwignął martwą rękę i nacisnął krążek dzwonka. Nie odrazu otworzono. Dały się słyszeć jakieś odgłosy. Po chwili drzwi się uchyliły. Stała w nich Xenia.
— Pan? — szepnęła zdumiona.
— Chciałem wejść na chwilę. Wytłómaczę to pani... — mówił, otwierając siłą te drzwi i wchodząc przemocą.
— Proszę, proszę... — rzekła wesoło i dziwnie serdecznie, z radością.
— Wytłómaczę pani...
— Wytłómaczy pan, wytłómaczy, tylko proszę prędko, a pocichu wchodzić do mojego pokoju, bo tu już śpią.
— Śpią już? — dopytywał się z wewnętrznym chichotem.
Xenia rozświetliła elektryczną lampkę i poszła przed nim w wązki korytarzyk. Odemknęła drzwi