Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

możnaby czynić od pierwszego dnia bytu, jak to właśnie. Jest to bowiem sedno niezależności. Pan ma wielkie kapitały w ręku. Trzyma pan w ręku siłę, któraby mogła tysiącom dać chleb, dobrobyt, oświatę. Ale to mało! Trzyma pan w ręku klucz od tych żelaznych drzwi, co nad nami zatrzaśnięte leżą. Co będzie z nami za pięćdziesiąt lat? Niemcy dookoła!...
— Więc to ja... — mówił starzec z gorzką ironią — mam pokonać Niemców?...
— Pan! Niechże ktoś nareszcie zacznie tę pracę! Niech się raz przecie ruszy jaka siła! Nic tylko nędza, tylko to ohydne żebractwo, składeczki i odezwy!
— Niemców pokonać!... Ach, panie!...
— Nie chce ich nikt pokonywać na żadnem polu, i dlatego z dnia na dzień wzrasta ich siła.
— To naród wyćwiczony, zastalony, zorganizowany i państwowo potężny. Przez wieki uczył się, jak nas podchodzić. Ja ich widziałem w czynie i w walce.
— Przepraszam, że zaprzeczę! My wszystko, nawet tę siłę niemiecką, znamy powierzchownie. Gdyby pan sam jeden chciał wrócić, gdyby pan chciał cisnąć swe pieniądze na kupno kopalń! Gdyby pan chciał wrócić! My obrabiamy tutaj jakieś Uj-Kahul!! nazywamy to jeszcze między sobą naszem zrównoważeniem... Ach, Boże!
— O czem pan mówi? I cóż z tego, gdybym nawet kupił jaką kopalnię na Śląsku, albo który z owych terenów pod Krakowem? Cóż z tego?