Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak gdyby nasycona nową mocą, wsparta nowym tchem. Przerzynał się wtedy sobą, duszą czującą, przez to zjawisko straszliwe w samem sobie, poprzez rozpustę. Mierzył je miłością swoją. Rozsądna walka ze sobą nie dawała nic. Chwile zwycięstwa nad uczuciami były tryumfem soldateski woli, opijaniem się i obżeraniem obfitością siły, spoczynkiem w chamstwie krótkiego spokoju na czemś, co łkało, jak niemowlę. Cóż z tego, że nie pozwolił sobie na wybuch wewnętrznego żalu, na ślepą rozpacz? Nic z tego nie miał, jeśli w jakim zaułku te monstra duszy pokonał i szedł dalej, jak normalny włóczęga. Nic nie miał z mniemanej beztroski i kawalerskich sofizmatów o mocy — nic nie miał ze wzgardy, wydartej ze siebie, wykręconej z jestestwa. Siłą potężnego zaparcia drzwi do czułości zdobywał jedynie odwłokę jej napaści. Nic nie miał z nowych krynic zapału, otwartych tejże nocy kuciem i waleniem w skałę, która go przytłukła. Na nic mu było wszelkie śmieszne wyrwidębstwo i chamsko-sołdackie waligórstwo. Miał to w sobie i stał nad tem wszystkiem w otępieniu, widząc, że to na nic. Przecie moc duszy i wielkość serca nie miała z tymi środkami ratunku nic wspólnego. Moc człowieka — to przecie entuzyazm, zamieniony na robotę czynu. A on miał tylko samą robotę, wydębioną z sił niewolnika. Ach, nie chciał już szukać panny Xenii!... Myśląc o tem, w jaki to sposób zaprzestanie już dawniejszych praktyk zupełnie, zbłądził w wązkich i krętych uliczkach. Wszystko mu było jedno, gdzie jest i dokąd idzie. Domy, bramy, latarnie, zamknięte sklepy, długość ulic i ciemność — były to postacie