Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzucił się na nie. Wszyscy umilkli i przyglądali się Marcinowi, sądząc, że blaguje. Nagle Jędrzej Radek podniósł się ze swego miejsca i stanął w środku izby. Głowa jego sięgała pułapu. Włosy kosmykami spadały na czoło. Wzrok miał nieco przymglony, a raczej skierowany na coś bardzo dalekiego. Zimny, a osłaniający głębokie uniesienie półuśmiech zlekka krzywił jego górną wargę.
— Słuchajcieno, ja wam powiem!... — zaczął mówić swym twardym głosem.
— Słuchajno, chłopie, idziemy! — przerwał mu Zygier.
Radek potrząsnął głową, cofnął się na swe miejsce, siadł tam i, ni z tego, ni z owego, zaczął śpiewać głosem szorstkim, ale mocnym, jak szczęk stali, pieśń nikomu nieznaną:

»...Młoty w dłoń,
Kujmy broń!...«

Zygier szybko rzucił się ku niemu, potrząsnął go za ramię i rozkazującym głosem zawołał:
— Radek, bądź cicho!
Andrzej spojrzał na niego, kiwnął głową i mruknął:
— Cicho?... No, to cicho...
Wszyscy spiesznie opuścili górkę, zbiegli ze schodów i minęli ogród. Za radą Borowicza wysuwano się przez dziurę Efialtesa pojedyńczo i w pewnych odstępach czasu. Wkrótce wszyscy rozpierzchli się na wsze strony świata, — a w okolicy kanału zaległa zwykła, głucha cisza i pustka. Około godziny dwunastej z uliczki