Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kładał jakiś drucik, zwinięty w kształt binokli, kudłał sobie włosy jeszcze bardziej, garbił się, właził w błoto na sposób »prefesora«. Sama dziedziczka dawała mu nieraz za te sztuki kromkę chleba z miodem, kawałek cukru, albo napół zgniłe jabłko. Czując za plecami potężnych protektorów, Jędrek coraz bardziej kształcił się w swej umiejętności.
Doszło do tego, że, skoro tylko Kawka ukazywał się na dziedzińcu, pauper wołał go po imieniu i nazwisku, lżył i wydrwiwał. Przyszła jednak i na niego kreska. Pewnego razu, w dzień pochmurny i deszczowy, mały Radek siedział u płotu, nakryty workiem od dżdżu wiatru, gdy wtem ujęły go za kark dwie ręce i podniosły w górę. Chłopak wydał krzyk przeraźliwy i zaczął szarpać się gwałtownie. Nic jednak nie pomogło. Paluszkiewicz chwycił go wpół, wlókł przez cały ogród i zziajany, ledwo żywy, wciągnął po schodach do swego mieszkania. Jędrek rozpierał się we drzwiach nogami, nie mogąc inaczej, walił Kawkę w brzuch głową, szarpał na nim odzienie, ale koniec końców ulec musiał. Wepchnąwszy malca do pokoju, Paluszkiewicz zamknął drzwi na klucz i upadł na łóżko ze zmęczenia.
— Ty mi zerzniesz dudy — dobrze... — rzekł mu chłopak zuchwale, ale poczekaj, zapamiętasz se ty! Co masz za racyę do mnie — chy?
Kawka wysapał się, uspokoił, zapalił papierosa i jął chodzić po izdebce. Minęło tak kilkanaście minut. Chłopakowi wydało się, że »belfer« o jego obecności zapomniał, — więc rzekł:
— No — bić to bić — mali, a nie, to mię, panie, wypuszczaj!