Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z wózka, długo otrzepywał swą zabłoconą «bundę» na ganku, wyczekując, że go ktoś powita, następnie uchylił drzwi do kancelaryi, przeszedł całe mieszkanie i trafił aż do kuchni. Od babiny, zajętej właśnie potajemnem wyrabianiem masła, dowiedział się, że samego pana w domu niema, a «ten młody kesi się flańta po hrabskim ogrodzie». Wzorkiewicz nie mógł zrozumieć, co za młody może się «flańtać», przypuszczał bowiem, że Kuba od dawien dawna siedzi w Warszawie. To też zdziwił się bardzo, kiedy służąca jego właśnie wprowadziła do kancelaryi. Kuba ucieszył się niewymownie i lżej odetchnął, zobaczywszy konie z Wrzecion, jak gdyby do płuc jego wpadła struga tamtejszego powietrza.
— Czy podobna? Kubuś tutaj! — zawołał Wzorkiewicz.
— A tak... zeszło... — jąkał się młody narzeczony.
— Ależ dlaczego? czyś nie chory?
— Nie, tylko, uważasz, zawsze do kolei mil stąd dwanaście. Furmanka tutaj kosztuje ogromnie drogo, a Walery w żaden sposób nie mógł mi teraz dać koni. Mają właśnie w tych dniach jechać dzieci gorzelanego, to się zabiorę... Miały jechać wcześniej, ale się zwlekło i tak...
Kuba kłamał, jak najęty, ani razu bowiem nie wspominał Szynie o koniach. Miał wprawdzie bardzo mało pieniędzy, bo zaledwie kilkanaście rubli, pożyczonych od tegoż Szyny, ale wysiadywanie w Skakawkach wcale sytuacyi nie polepszało. Trudno było wymagać większego zasiłku od rządcy, który zresztą znaczną część swego zarobku posyłał dwu siostrom,