Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niczny mrok żalu. Czułem w sercu powolne, na dnie, tygodnie, miesiące i lata rozłożone podlenie nieocenionych uczuć panny Jagody, wszystek ich bezsilny, rozpaczliwie beznadziejny opór. Cóż ją ma wesprzeć, co ogrzać? Czyż jest śmierć tak straszliwa, któraby się równała życiu tak nędznemu? Mężnie jak Dawid samotna szła «w imię Pańskie» naprzeciwko wroga, a my wszyscy, którym nieszczęście odebrało rozum, związaliśmy ją naszemi prawami i oddali do łoża temu właśnie wrogowi...
Nie pamiętam, jak długo się wlokłem. Gdy ciemność znikać zaczęła i pierwszy brzask stanął nad dalekimi lasami, spostrzegłem, że zbliżam się do Wieprzowodów. Byłem na jednym z pagórków, otaczających miasto. Szary zmrok panował jeszcze w kotlinie, z której wznosiły się i widniały tylko dwie wyniosłe wieże cerkwi, nadzwyczajnie podobne z daleka do dwu kominów samowara z dwoma na szczytach «tulskimi» czajnikami. Stanąłem na owem wzgórzu i rozmyślałem, jak okrutnie długim jest czas mego życia, spędzony w tem miasteczku. W szczęśliwych krajach dziesiątek lat takby człowieka nie pochylił ku ziemi... Brylantowe strzały uczuć i pragnień, co je serce wyrzucało w nieskończoność tak jeszcze niedawno, wszystkie zleciały i ostrymi grotami utkwiły w tem samem sercu, zadając mu doprawdy krwawe rany. Strasznie szybko żyjemy w niewoli. Jeszcze się włos nie wysypał na brodę, a już nam tęskno do śmierci...


∗             ∗