Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

równywując je do uderzeń serca, gdyśmy ujrzeli piękną kobietę i przeczuwamy, że ogarnia nas dla niej miłość bezgraniczna.
Z pokoju, gdzie siedzę (rozumie się za bilardem), i gdzie niniejsze sentymenty wypisuję, widać w kępie bzu tego nadzwyczajnego tenora. Drży, dygoce, zgina głowę, mocno obejmuje długimi palcami gałązkę i śpiewa bez odpoczynku, najprzelotniejszej uwagi na słotę nie zwracając.
Gdyby można przywieźć tu rozmaitych niedołęgów, takich naprzykład, którzy oddawna siedzą w więzieniach i myślą sobie w sekrecie, beznadziejnie myślą o wsi i o polach... Gdyby to można zezwolić, aby tylko przez dwa dni posiedzieli na murawie w cieniu drzew, — aby mogli posłuchać, jak śpiewają ptaki i jak szemrze woda, lecąc po kamieniach z przeźroczystego stoku... Gdyby to wolno im było przypomnieć sobie, że istnieje przestrzeń, że nad nieobeszłą ziemią wschodzi i zachodzi słońce, że na polach w ciepłych wiatrach kołyszą się młode zboża...
Majaczę... Gdzieżby na takie ekscesy mogli pozwalać ludzie mądrzy, sprawiedliwi i przewidujący? Dziwię się nawet, jakim sposobem mogłem powierzyć atramentowi podobne westchnienie...
Wracajmy, wracajmy co prędzej na drogę statecznego rozumu i posłuszeństwa!
Wczoraj byłem widzem następującego teatrum.
Zdarzył się w naszej rocie żołnierz, obdarzony przez naturę nadzwyczajnie żywym temperamentem. Jest to wcale, na oko, przyzwoity chłopak, Małorus z pochodzenia, — wesoły, figlarny, kpiarz nad kpia-