Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

choć wysoki oficer, zajmując miejsce po lewicy panny Jadwigi, patrzał na mnie w sposób, nic dobrego nie wróżący.
— Otóż — zaczął mówić po rosyjsku — stanęło na tem, że pani przetańczy ze mną wszystkie kontredanse i przynajmniej dwie mazurki.
— Nie, panie Izmaiłow... wcale na tem nie stanęło... — odpowiedziała po polsku, wygładzając pogięte brzegi starego i zniszczonego wachlarza.
— Co pani taka uparta? A ja panią przekonam, że pani przetańczy. Ot — przekonam!
— Być może — odpowiedziała spokojnie.
— Ach, panno Jadwigo, panno Jadwigo...
— Dawno pan wstąpił do wojska? — zwróciła się do mnie. Usta jej uśmiechały się pogodnie, podczas gdy z oczu przezierało cierpienie prawie fizyczne.
Wobec oficera nie wolno jest przemówić nie po rosyjsku, to też zwlekałem niezręcznie z odpowiedzią, jakbym zapytania nie dosłyszał. Na szczęście orkiestra zagrała zaproszenie do kontredansa. Izmaiłow zerwał się z dziwnym wdziękiem, szczęknął obcasami, wygiął się przed panną, jak łabędź, i rzekł!
— Oto kontredans! Służę...
— Przepraszam, ale już tańczę z panem Maurycym Zychem.
— A! z panom Mawricom... — szepnął oficer przez zęby, wcale na mnie nie patrząc, i odszedł w kierunku grupy statystów.
Zaczęliśmy tańczyć.
— Nie pogniewa się pani na mnie, jeżeli zapytam otwarcie, czy pan Izmaiłow nie jest narzeczonym