Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachwycająca, niż w Leńcu. Jeszcze bardziej gładka, powabna, nadobna! Jesteś teraz tak wysmukła, tak puszysta. Ale jesteś tak blada, tak smutna. Czemu jesteś smutna?
Nic nie odpowiedziała. Łza łzę pobijając, płynęły po jej twarzy przeobfite strugi. Ponieważ podniosła woalkę, widać było jej policzki, o przezroczystej, białej cerze zimowej. Nie mogła podnieść oczu, bo zawalone były falami łez. Nie mogła mówić, bo pełne miała usta słonej goryczy. Stanęła wreszcie.
— Widzisz, coś ty narobił! — rzuciła z głębi piersi.
— A co?
— Ach, ty! — wybuchła. — Gdybyś był wtedy nie skroił tej awantury, byłabym może wybrnęła z matni.
— Tej awantury... — powtórzył, jak echo.
— Byłabym się może od niego wykaraskała! Byłabym może znalazły środki, żeby interesy moje rozplątać, rozwikłać. Byłabym się zapracowała na śmierć, a wreszciebym wylazła. Tyś to narobił, że musiałam wziąć ślub bez zwłoki, natychmiast! Musiałam, albo się uratować w opinii, albo zginąć. Ty, waryacie, napastniku, moskiewski wychowanku! Mogłam być twoją, a teraz muszę być z Barwickim, muszę być jego żoną!
Zaniosła się niemym, zduszonym, spazmatycznym płaczem, oszalałem łkaniem. Na chwilę pokonała się, zastanowiła się. Słowa przemocą wyszarpane z piersi ledwo-ledwo wydała:
— Muszę teraz... Muszę... Tak oto... Umierać z żalu... Za tobą...
Cezary zachwiał się od wrażenia, że to teraz on

378