Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy jastrzębie, oczy były surowe i starcze. Ta para nieszczęśliwych machała przeźroczystemi dłońmi, kiwała głowami, osadzonemi na wychudłych szyjach, i zajadle, zaciekle o czemś rozprawiała. O czemże to mówiło tych dwoje? Czy również o zyskach i szybkich zarobkach? Cezary szedł długo za nimi, gdy się obijali o ściany i latarnie, a wlekli do jakiegoś celu, który, doprawdy, nie wart był ich fatygi. Płakał w głębi siebie, w tajnikach duszy, wspominając złote, iście anielskie dzieciństwo swoje...
W dnie przedsabatowe zakradał się do długich »gościnnych dworów«, gdzie sprzedawano koszerne zapasy, jarzyny, warzywa, mięso i smakołyki. Miał tam widowisko, pełne przedziwnego humoru, niestrzymanego śmiechu, a zarazem głęboko ponure. W tych miejscach panował chargot, wrzask, niemal huk, wywołany przez handel na modłę ściśle żydowską. Nabywcy i sprzedawcy ochłapów mięsa, kawałków gęsi, nóg, łbów, szyj, dziobów, skrzydeł, śledzi, kartofli, odkrajanych cząstek pomarańcz, cukierków i owoców skakali sobie do oczu, wydzierali towar z rąk, obrzucali się stekiem wyzwisk, wydzierali pieniądze z garści zaciśniętych. Wszyscy mieli we włosach pierze, byli pobryzgani i zachlastani krwią niewinnych kaczek i kogutów. Włóczyły się w tłumie typy nieopisane, nieznane nigdzie na kuli ziemskiej, w łachmanach tak wyświechtanych, iż składały się jakby z zeskorupiałej pozłoty tłuszczu, — łazili nawpół nadzy przekupnie, a nawpół nadzy żebracy, w tej rzece ludzkiej stali na uboczu i pochylali się monotonnym gestem, jak badyle bezsilne na polu, — zaklinając o datek w imię Boga.

318