Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomimo wszystko, skonać nie mogła, a żyć w tych warunkach nie mogła również, wspominał matkę swą i jej ostatnie godziny. Tam, w świecie, urządzonym według najlepszego społecznie ideału, załatwiano się szybciej i skuteczniej pomagano śmierci. Cezary plątał się teraz wśród mieszkańców wiosek, przypatrywał się ich robocie i odpoczynkowi, wglądał w ich »garnusie«, przystawione do cudzego ognia, badając, co też jedzą. Przebiegał nawłockie lasy, obserwując źle żywionych podrostków, obdartusów i sankiulotów, wyschłe, schorzałe babiny, jak kulkami obłamywały gałęzie suche, a potem wiązki ich dźwigały na plecach, upadając pod ciężarem, — wlokły się poprzez równinę śniegową, ażeby w mróz srogi ogrzać ręce i warzę zgotować przy ogniu świętym. Zaprawdę, gdy huczał srogi polski wicher, — serce mu nieraz pękało. Pękało tak szczerze i głęboko, iż własne jego zgryzoty przymierały.
Zjadł »wilię« w domu ekonomstwa Gruboszewskich, w gronie rodziny, synów, zięciów, córek i ich potomstwa, co się z różnych stron do starych na Chłodku zjechało. Nie chciał być w wigilię w Nawłoci, pomimo, że szrama na twarzy dawno się zagoiła i tylko nieznaczna siność wskazywała, że tam niegdyś było cięcie zdrowe. Napróżno Hipolit Wielosławski przyjeżdżał na Chłodek, napróżno, wyprowadziwszy przyjaciela w pole, błagał go o przybycie do Nawłoci. Nic nie pomogło.
W czasie tej to Hipolita wizyty padła wiadomość, rzucona mimochodem:
— Ale, ale, czy wiesz, Czaruś, że nasza piękna sąsiadka, pani Laura, jest już panią Barwicką?

295