Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przecie niema. Jeden odszedł, przybędzie drugi. To bywa! Zaśmiał się głupio, jak wilkołak w pustem polu i pobiegł dalej. W oknie Laury, w wielkiej szybie półkolistej u góry światło rozszerzyło się, podniosło się, potem zwolna przygasło. Nie! Już nie pójdzie do niej, żebrać o miłość po tamtym! Nic nie znaczą przysięgi i zaklęcia, że tylko jeden posiada jej serce. Oszukuje obudwu. To jest jedyną pewnością.
W drodze swej trafił na znany przełaz do ogrodu. Wszedł do lenieckiego sadu i w zupełnym prawie upadku świadomości, gdzie jest i co się z nim dzieje, znalazł się przy drzwiach, przez które zawsze wkraczał do tego domu.
Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Okrążył narożnik, stanął pod oknem, w którem już światło zagasło i całą potęgą duszy błagał:
— Laura! Laura!
Ale cały dom wzgardliwie milczał. Okno było zamknięte. I cała ziemia milczała. Pokiwał głową. Odszedł. Wydostał się znowu na pola i szedł długo, bez celu, niosąc w sobie nagą i cuchnącą męczarnię odtrącenia. Znalazł się w lesie. Szum sosen w tym lesie sprawił mu ulgę, jakby muzyka głęboka i wyrafinowana. Usiadł tam, między sosnami, na jakimś pniaku, który ze śniegu wystawał. Ujął głowę w dłonie i patrzał w dzieje uczuć swojego życia. Minęły długie godziny, zanim się ocknął. Dniało. Biaława siność napełniła las. Wiatr znowu nacichł i niezgłębione milczenie leżało nad temi miejscami.
Cezary wyszedł z lasu i rozglądał się po okolicy. Zdawało mu się, że ją pierwszy raz widzi. W każdym

277