Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wodę osobno w szklance, czy też sama pani nalała soku do szklanki?
Panna Wanda nie odpowiadała odrazu. Robiło to wrażenie, że zbiera myśli i przypomina sobie te drobne wydarzenia. Odpowiedziała wreszcie:
— Panna Karolina nalała sobie soku z flaszki do szklanki.
— Tak, że pani nic innego nie robiła, tylko przeniosła tacę z kuchni do tego saloniku i tu pani na stole tacę postawiła?
— Jeszcze... Jeszcze wzięłam z szafy w tamtym pokoju cukier w srebrnej cukiernicy i postawiłam na tacy.
— Bo czasem, — wtrąciła z pośpiechem pani Turzycka, — panna Karusia dokładała cukru. Choć ten sok był słodki. — Boże drogi! jeszcze jak, ale, oczywiście, z kwaskiem, więc lubiła dosłodzić. Wandzia, poczciwości dziecko, wzięła z szafy cukier, wiedząc już z góry o guście panny Karoliny, postawiła na tacy i przyniosła.
— A czy pani, panno Wando, osłodziła tę wodę dla naszej kuzynki, czy to zrobiła ona sama? — spytał Hipolit.
— Ja osłodziłam tę wodę.
— Pani? — pochwycił Michał Skalnicki.
— W tym pokoju, czy w tamtym? — pytał Hipolit.
— W tamtym pokoju... — rzekła Wanda po chwili wahania.
— Dlaczego pani już z góry słodziła wodę cukrem? — pytał Hipolit.

264