Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cezary prosi o konie do Częstochowy. Ma stamtąd wysłać pilny telegram do swego przyjaciela i, poniekąd, opiekuna, pana Gajowca, z doniesieniem, iż teraz jeszcze nie przyjedzie, choć go ów pan Gajowiec listem rekomendowanym na pewien termin wzywa. Karolina szpiegowskiemi sposoby zbadała, iż tego dnia pani Kościeniecka również wyjeżdżała z Leńca. Dochodzenie, dokąd jeździła, po długich śledzeniach okazało, że właśnie do Częstochowy. Prawdopodobne stało się w umyśle Karoliny niewątpliwem. Nikt nie słyszał w ciemną, wietrzną, burzliwą noc, tylko Karolina słyszała, — och, słyszała! — tętent, a nawet rżenie konia w parku. Skądżeby rżenie konia w parku? Kto mógł po nocy jeździć w alejach na koniu? Karolina chodziła rankiem po tych alejach i odnalazła ślady kopyt. Ślady wypłókane przez deszcz, zachlustane przez jesienną ulewę, przez głuchy wicher zamiecione. Ktoś tu przyjeżdżał w nocy. Przeklęty tu był gość. Nie bał się ciemności i wichury, deszczu i grubej mgły. Nie lękał się, że go pochwycą i zdemaskują, że go powitają strzałami, jak należy nocnemu złodziejowi. Oczy Karoliny wyśledziły kierunek śladu kopyt i trafiły do drzewa, gdzie koń był przywiązany. Oto tu stratowane, zwiędłe badyle, oto tu obdarta kora. Koń zmarzł na wichrze i wtedy rżał. Długo musiał czekać na wichrze i deszczu, skoro tak wyraźnie dookoła drzewa okrąg wydeptał. Długo musiał, bardzo długo, złodziej w tym parku bawić.
Cezary często znikał, wnet na początku wieczora. Mówił, że ma do napisania listy, albo że go głowa boli. Lecz nazajutrz chłopak kredensowy nie

255