Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jących kłębach, po krzyżach równych i szerokich, po pochyłych łopatkach i cienkich, długich, wygiętych szyjach. Tu i tam wymawiał imię pieszczotliwe i przytulał twarz do wystających kości wielkich policzków. Cezary zaglądał w te oczy nieznane, pełne rozumu, ognia i tajnych marzeń, których nigdy nie obejmie i nie zgruntuje marzenie człowieka. Słuchał krótkich, niejasnych westchnień, które raz wraz z potężnych, głębokich piersi wznosiły się, mówiąc o tęsknocie za jadłem i napojem, wiekuistem źródle rzezi i mordu wśród podłego białych dwunogów rodu, — czy o tęsknocie za czemś innem, zupełnie dla dwunogów niewiadomem, dalekiem, sennie upragnionem. Wśród tego radosnego z końmi obcowania, gdy miłe, podniecające było tu wszystko, nawet zapach amoniakowy i odór potu zwierzęcego, — przeszyło Cezarego uczucie obcości i samotności. Jakoby przekazani głębiom jego duszy przez oczy końskie z otchłani ich egzystencyi, załkał w nim ojciec i załkała matka. Myśl gorzka i cierpka, owoc wszystkiego, co w swem życiu widział, nasunęła wewnętrzne, zjadliwe pytanie:
— Kiedyż nadejdzie podły dzień, iż tenże Jędrek posiądzie odwagę i zdobędzie się na siłę, żeby jaśnie pana chwycić za gardło i bić w kufę, względnie w mordę? Czy też Maciejunio da radę, czy potrafi wypchnąć jaśnie dziedziczkę za drzwi główne, właśnie w pazury motłochu? Czy potrafi wpuścić biedę okolicznych wsi, ażeby nareszcie zobaczyła, co to tam jest, co się mieści w salonie, w środku tego starego dworu, bardziej niedostępnym i bardziej tajemniczym dla tłumu, niż święty kościół w Nawłoci?

162