Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z końmi. Wielkim głosem wołał po imieniu na wierzchowce, których miał ośm, witał się z cugowemi i »brakami«. Chodził od gródzy do gródzy, to pokrzykując, to pieszcząc się z końmi, jakby z najlepszymi przyjaciółmi. Miał łzy w oczach i uśmiech szczęścia na twarzy.
Krok w krok chodził za nim Jędrek stajenny. W każdym ruchu, w tonie głosu, uśmiechu i zasmuceniu naśladował swego pana, — nie mówiąc już ani słowa o poglądach, mniemaniach i zasadach, zarówno stajennych, jak ogólnoświatowych. Cezary wywnioskował z obserwacyi, że ów Jędrek mieści się bez reszty w Hipolicie Wielosławskim. Jest w nim i krąży całą swą istotą wewnątrz tamtego, niczem jakowaś planeta ciemna dokoła świetlistego słońca. Na wyprawie wojennej, w obcowaniu z osobami wysoko postawionemi Jędrek nauczył się używania wyrazów ozdobnych, paradnych, niejako krasnomówczych i wysoko stylowych. Mówił, wciąż wtykając tu i tam, a niezawsze we właściwe miejsce, — »ewentualnie, naturalnie, faktycznie, względnie«, — a zwłaszcza »absolutnie«. Tego »absolutnie« wprost nadużywał. Nadużywał również przysłówka »jednakowoż«, który zjawiał się w jego ustach, ni w pięć ni w dziewięć, w zwykłych zdaniach oznajmiających. Jędrek mówił, naprzykład:
— Muszę to pokazać: kasztan przychudł, a jednakowoż »Angielka« także przychudła.
— Sam to doskonale widzę, ale coś ty, — przepraszam, — robił od rana?
— Wyrzucałem spod cugowych nawóz, ewentualnie gnój.

160