Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wczorajsze nakrycia. Ogień palił się na wielkim kominie z zielonych kafli. Widok i trzask tego ognia podczas przejmującego poranka sprawiał istną rozkosz. Wielkie płonące polana sosnowe, czy jodłowe napełniały obszerną i dość surową salę jakgdyby śmiechem i gwarem licznych biesiadników. Baryka ogrzał ręce przed ogniem, ale w pobliżu ogniska było za ciepło. To też, spostrzegłszy dużą, starą sofę w rogu sali, rzucił się ku niej, zasiadł w najdalszym jej kącie i, zapatrzywszy się w daleki blask ognia na kominku, począł »myśleć sobie«. Kontemplacya ognia, a przy jego blasku wspominanie i marzenie, śnienie, drzemanie duchowe, myślenie obrazami o wszystkiem przeżytem i mętne powzięcie o niedożytem, o widzianem i prześnionem, stanowiło istne nurzanie się w swem jestestwie, oglądanie swej jaźni. Lecz te chwile zostały zakłócone. Cezary Baryka doznał przerwy w swych myślach, niczem Tadeusz Soplica po przyjeździe na wieś. Trochę się to tylko odbyło inaczej. Oto gdzieś daleko, w sieniach i czeluściach domu dało się słyszeć nucenie wczorajszej piosenki księdza Anastazego — »Caroline, Caroline...«
Drzwi się otwarły i weszła do sali jadalnej panna Karusia we własnej osobie, — ale w jakimże dezabilu! Oto — poprostu w koszuli. Gdzieś tu, widać, w sąsiedztwie jadalni sypiała, to też wprost z łóżka przyszła do ognia ogrzać się troszeczkę. Miała na nogach bez pończoch wsunięte miękkie i mocno przydeptane pantofle, włosy rozpuszczone i, — powiedzmy całą prawdę! — rozkudłane, które właśnie rozczesywała, a na sobie jedynie krótką koszulę, mocno powystrzy-

155