Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w górnem miejscu na tyle, — wziął wprawnemi rękoma czterokonne lejce i z widoczną rozkoszą wywinął długim batem. Konie wysunęły się ze stacyjnego dziedzińca, jak jeden, i pomknęły miękkim gościńcem. Cezary nie jeździł nigdy takim zaprzęgiem. Przyznawał w duchu, a głośno wyjawiał Hipolitowi, iż w historyi jego sportów była ta przyjemność — »prima!« gdy się kasztany wzięły w siebie, a uzgodniły krok w miarowym skorochodzie, kolaska prawdziwie płynęła w polach. Było po deszczach, droga śliska i pełna wybojów, w których jeszcze stały żółte wody, lecz koła lekkiego pojazdu ledwo muskały owe kałuże, — porywane dalej a dalej. W pewnem miejscu »jaśnie pan« rzucił poza siebie lakoniczne pytanie:
— Gościńcem, czy na Leniec?
— Przejechać przejedzie bez Leniec, ale faktycznie miętko.
Hipolit zawrócił z gościńca w boczne opłotki, w wąską drożynę między chłopskiemi działkami, gdzie dwie koleje, rozdzielone wysokim pasem przez koła w ciągu wielu lat wyoranej skiby, kędzierzawym po wierzchu od gęstej murawy, biegły w przestrzeń, równolegle, jak dwie szyny. Zmurszałe płoty z sękatych żerdzi sięgały aż do wysokości siedzeń jaśnie pańskich. Droga ta była jakby utworzona dlatego, żeby po niej mogła w swą dal pomykać czwórka kasztanów i lekki pański wolancik. Glina, wymieciona z pod kopyt i kół w postaci okrągłych pacyn i strzelistych bryzgów leciała w tył za pojazd.
Jesienny wiatr świstał koło uszu. Rozkosz żywota, poczucie zdrowia i niespożytych sił organizmu,

131