Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodzież, — szli spokojnie, wesoło, przy huku bębna. Chciał dowiedzieć się, co naprawdę kryje się w samym rdzeniu tego ich entuzyazmu, jaka ideja zasadnicza, jaka siła, jaka wewnątrz skręcona sprężyna rozpręża się i popycha ich do dzieła. No, i co ta siła jest warta.




Gdy pierwszy raz po przeszkoleniu na placu mustry, które trwało dosyć długo, wyruszył wreszcie, przebył most na Wiśle, minął Pragę i znalazł się ze swą kompanią na końcu przedmieścia, oficer, prowadzący ten oddziałek, — młody marsowy satrapa, jakby połknął stu generałów, kazał stanąć. Na szosie radzymińskiej, która już wybiegała w szczere pole, kłębił się olbrzymi tuman kurzu, żółta zawierucha, sięgająca wysoko pod niebo. Nie wiadomo było, co to się tam kryje w środku tej niezmiernej kurzawy.
Młodzi żołnierze stali z bronią u nogi. Za nimi grupa jakichś połamanych cywilów, ciężarowe automobile, chłopskie wozy, — wszystko, wstrzymane w swym ruchu i biegu, zbite w jednę masę. Nareszcie dostrzeżono, że w wielkim pyle jest jakiś ośrodek, ciemny rdzeń. Niewiele minęło czasu, aliści ukazał się ów rdzeń tajemniczy. Była to olbrzymia, wprost niezmierna bolszewicka kolumna, — lecz już jeńców. W długich, do samej ziemi szynelach, ciężkich i grubych, w papachach na spoconych głowach, boso przeważnie, lub w buciorach najrozmaitszego pochodzenia brnęli ci młodzi zdobywcy świata pod strażą małych i niedorosłych żołnierzy polskich, którzy tu i tam idąc z karabinami na ramieniu, srogo pokrzykiwali na tę nieskoń-

123