Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie takie rzeczy dawały się zrobić, da się zrobić i ta afera. Dlaczego niema się dać zrobić? Przypominali ową doskonałą formułę jakiegoś spryciarza, iż osioł, obładowany złotem, wejdzie do najbardziej niedostępnej fortecy. Inni wyrażali obawę, iż mogą być nieprzyjemności, grube kawały.
— To są barbarzyńcy! — ciskał się pewien pan, grubas w drogich kortach, bawiący się brelokami swej dewizki, leżącymi na jego brzuchu, — to są łobuzy! — dodawał, rozglądając się dookoła, nie bez pragnienia, ażeby Sarmaci rdzenni, lecz robaczywi i ułomni, tu i tam tulący się pod cieniem suchotniczych kasztanków, widzieli, jak on się w takiej chwili, w takiej chwili! ciska.
Antagonista oponował. Łagodnie, z flegmą. Nazywał swego interlokutora »poprostu sceptykiem«. Twierdził, że to są przesady, plotki, a nawet kalumnie. Spór, teoretyczny w swej istocie, zaostrzał się. Panowie dysputowali głośno, jak u siebie w domu. Zdawało się nawet, że sobie nawymyślają, albo się nawet pobiją. Tymczasem wszystko się pogodnie skończyło.
Zgodzili się na jedno:
— Zobaczymy...
— Zobaczymy! Dziś, jutro zobaczymy. Nie życzę panu, żebyś pan na własnej skórze doświadczył, jacy to dobrodzieje.
— Dziękuję za życzenie. Spełni się napewno. Wszystko będzie dobrze.
— Jesteś pan niepoprawnym optymistą!
— Jestem człowiekiem, który patrzy i rozumie, co się dookoła niego dzieje.

121