Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec i syn zakopywali się w kożuchy, zwłaszcza, że tęgie zimno trzymało. Cezary odsypiał swe charkowskie czuwania. Sewerynowi nie służył zapach baranich tułupów. Chory nie mógł powstrzymać piekielnego kaszlu, który, nota-bene, mógł ich zgubić. To też na stacyach i podczas przypadkowych postojów, w momentach przewidywanych rewizyi, wciskał głowę w futra i formalnie dusił się, żeby tylko nie kaszlać. Wyjechał z Charkowa w gorączce, to też w zamkniętym wozie bez powietrza, a w nieznośnym fetorze skór źle wyprawionych zapadał coraz bardziej. Jak na złość, pociąg wciąż stawał i tkwił na miejscu, dla dokonania przez maszynistę wiadomych poprawek w lokomotywie. Cezary był w rozpaczy, gdyż na ten stan rzeczy nic nie mógł poradzić. Ilekroć zjawiał się pilny a tajemniczy samarytanin z garnczkiem i czajnikiem, ilekroć było prosić o radę i pomoc, kładł palec na ustach, trwożnie nadsłuchiwał i zalecał ciszę, cierpliwość i ostrożność. Pewnego dnia przyszedł z drugim, starszym człowiekiem. Wdrapali się obadwaj do wnętrza wozu. Ów stary przysiadł się, a raczej przyłożył do Seweryna, rozpiął na nim przyodziewek i przez słuchawkę począł badać płuca. Wnet jednak przerwał badanie i schował do kieszeni swoją słuchawkę. Oczy obydwu samarytan były smutne. Serce Cezarego zatrzęsło się od przerażenia i strasznej, bezsilnej boleści. Co miał począć? Co poradzić? Jak ratować? Miałże wysiąść z tego wozu i iść, niosąc na ramionach ukochanego? Pytał się tamtych dwu, dobrych współbraci, lecz nic mu nie mogli odpowiedzieć. Czarny przybiegł jeszcze, po odejściu lekarza, i przyniósł jakiś cierpki i gorzki napój w szkla-

106