Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnie esencya rzeczy. Gdy wracał do domu, powtarzał matce wszystko od a do z, wyjaśniał arkana, co zawilsze. Mówił z radością, z furyą odkrywcy, który nareszcie trafił na swoją drogę. Matka nie chodziła na mityngi. Patrzyła teraz ponuro w ziemię i nie odzywała się z niczem do nikogo. Gdy była z Cezarym sam na sam, probowała oponować. Lecz wtedy popadał w gniew, gromił ją, iż niczego nie może zrozumieć z rzeczy tak jasnych, prostych i sprawiedliwych. Gadała zaś niestworzone klituś-bajtuś. Twierdziła, że ktoby chciał tworzyć ustrój komunistyczny, to powinienby podzielić na równe działy pustą ziemię, jakiś step, czy jakieś góry, i tam wspólnemi siłami orać, siać, budować, — żąć i zbierać. Zaczynać wszystko sprawiedliwie, z Boga i ze siebie. Cóż to za komunizm, gdy się wedrzeć do cudzych domów, pałaców, kościołów, które dla innych celów zostały przeznaczone i porówno podzielić się nie dadzą. Jest to, — mówiła, — pospolita grabież. Nie wielka to sztuka z pałacu zrobić muzeum. Byłoby sztuką, godną nowych ludzi, wytworzyć samym przedmioty muzealne i umieścić je w gmachu, zbudowanym komunistycznemi siłami w muzealnym celu. Drażniła tak syna swemi banialukami, argumentami z pod ciemnej gwiazdy, a raczej z najobskurniejszej »siedleckiej« ulicy, aż tutaj na światło rewolucyi przytaszczonemi, iż świerzbiła go ręka, żeby ją za takie antyrewolucyjne bzdury poprostu zdzielić potężnie i raz nazawsze oduczyć reakcyi. Nie szczędził jej uwag w słowie i odpowiednich epitetów. Zniecierpliwienie ponosiło go nieraz tak daleko, iż później żałował pewnych dobitnych aforyzmów. Gdy się już

30