Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No tak, walki pisanej, polemicznej nie było. jeżeli kto wszczynał ją w druku, to ja, przyznaję się.
— Chwała Bogu.
— Ale czy możesz pan utrzymywać, że ja byłem w tym wypadku gorszy od pana, że nie byłem tylko bardziej szczery? Nie stanąłeś przeciwko mnie, to prawda, ale za to samym wyborem programu, samem t. zw. poruszaniem kwestyi usiłowałeś pan wzburzyć umysły prenumeratorów i ściągnąć ich do siebie. Usiłowałeś wskazać, jakich dziedzin Gazeta, wcale nie zna, owych «kwestyj» żywotnych, owej ropy na ranie. Czy mówię prawdę? Ale z ręką na sercu!
— Z ręką na sercu? Dobrze, ja panu powiem. Jak nie zaczynałem wcale walki piśmienniczej ani ustnej, tak samo z ręką na dążeniach serca mówię, że nie zacząłbym ich nigdy. Weź pan na rozum! O cóż to ja mogę polemizować z Gazetą łżawiecką? O nic. Literalnie o nic. Gdybym chciał używać pięknych określeń dla moich i pańskich «zasad», rzekłbym, że ja jestem służącym światła, a pan klucznikiem ruder i lamusów. Cóż my mamy wspólnego? O co możemy się spierać? O nic. Możemy sobie tylko nawymyślać przy zetknięciu się wzajemnem, ale tego ja nie uczynię, choćbyć mię pan prowokował jeszcze bardziej głośno.
— Ja nie prowo...
— Zaraz, zaraz! Co do przypuszczenia, że łaknę pańskiej prenumeraty i chcę nią napchać pugilares, to jeśli pan zważysz sprawę bez zaślepienia, łatwo spostrzeżesz istotny stan rzeczy. Nikt skrupulatniej odemnie we wszystkiem, zawsze i wszędzie, a główna w tak zwanych zasadach, nie szuka interesu materyal-