Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja pańskie pismo zwalczać muszę i zwalczę w interesie pryncypiów, którym służę, i, sądź pan, kosztem ofiar wyłożonych z własnej kieszeni.
— Musi to być duża kieszeń. Pan daruje, że o tem mówię, ale skoro nie tylko moja mała portmonetka tak panu jest znaną, ale i komórki mojego serca...
— Ja rzeczywiście grosza nie pożałuję... Czyż się zapieram, że gazeta daje mi dochód, że w ciągu kilkunastu lat obfitej prenumeraty uzbierałem kapitał? Ale nie o to chodzi. Nie chodzi mi o utrzymanie dla żony i czworga dzieci, choć mi się to przecie należy, tylko, wierz pan, czy nie wierz, o zasadę. Ja tu jestem autochtonem. Ja tu jestem wyrazicielem życia, uczuć, marzeń. Ja tu znam wszystko i wszystkich, ziemię i wodę, domy i mogiły. Rozumiem tu wszystkich i mnie wszyscy. To niema o czem mówić. Tak jest. Z czemże pan przychodzisz? Z czemś...
Raduski zaczął się śmiać głośno, a później rzekł:
— Nie wyjawię panu tego, nie wyjawię nawet, czemu tak przezornie sobie poczynam.
Brwi Olśnionego drgnęły, niby wskazówki zegara, usta zacięły się na chwilę.
— Przyszedłem do pana z otwartą umową, nie sam, bo z mandatem od moich czytelników. My wszyscy nie możemy zezwolić na byt Echa pod pańską opieką. Czynimy tak w myśl bardzo mądrej zasady starożytnych principiis obsta! Niechaj to będzie odpowiedzią na śmiech pański.
— A niechaj będzie.
— Masz pan tedy do wyboru: walkę z nami, albo ustępstwo.