Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I dużo też zarabiacie?
— Co tu można, proszę łaski pana, we Łżawcu zbudować? — rzekł stary. — Chcesz malmur, to trza płytę sprowadzić ze Sapów. Mamy to czem, albo jak? To się robi chłopu, mieszczaninowi, chudziakowi byle jakiemu. Krzyż z piaskowca ociesać, pomniczynę — to ta i tyle. Miałem tu dużą tablicę dla siostry kanonika z Kolein, stawiała na grób męża, tom nie mógł dokończyć. Teraz on toto robi, ale prędko nie nastarczy, choć ta widział i praktykował...
— A cóż z berbeciami, jakże sobie dajesz radę? — zapytał pan Jan młodego rzeźbiarza. — Tego będziesz uczył swego fachu, czy jak?
— Kto jego wie, co z nim robić?... — rzekł Szymek, rzucając na brata prędkie spojrzenie. — To uncwot!... Sam nie wiem, co z takim za rada... Ani to końca miary w tym łbie, ani jakiego rozumienia. Byle się na świat wyrwał, to go już szukaj na drugiem przedmieściu!
— A siostra? Widzę, pomaga, jak może?
— No, cóż nie ma pomagać? Jużci, choć tę warzę do ognia przystawi.
— Dasz ją w służbę?
— A któż to weźmie, proszę pana, oberwańca tylego?
— Jabym ją wziął do służby... — rzekł Raduski. — Właśnie mi trzeba takiej oto pokojówki. Mam córeczkę w tym wieku, co i ona, toby się razem... to ją będzie obsługiwała.
Mały kamieniarz wsparł wolno drżącą rękę o płytę, odgarnął z czoła włosy i mierzył wzro-