Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zagasł. Z ciemnych przecznic, z placów odległych, uśpionych w mroku pod strażą trzech, czterech latarni wiały teraz dawne uczucia. Przypadki z czasów dzieciństwa, w ślad których szły troski, obawy, rozczarowania i zawody, wyłaziły z bram, z czarnych nor, z szyldów, napisów, kształtu domów, rysujących się w nędznem świetle. Rzeczy, które w ciągu tylu lat niebytności w Łżawcu ulegały zapomnieniu tak całkowitemu, jak męki przecierpiane podczas wyrzynania się pierwszych zębów, ożyły w imaginacyi i nakrywały sobą wszelkie nowe sprawy i wrażenia. Całe miasto otwierało się przed Raduskim nie w tej szacie uroczej, w jaką je oblekło szczęście powrotu, nie w rzeczywistej nawet swej formie, lecz jako suma dawno startych w pamięci wyobrażeń. Szedł pustemi ulicami, czując w ramieniu dotkliwy ból, a w uszach dwa strzały rewolwerowe. Przed oczyma jego rozsnuwała się w mrocznej nocy zgniła kanwa uczuć zdechłych, dawno wyrzuconych z serca i jakby cudzych. Nie wiedzieć kiedy znalazł się na drugim końcu miasta, położonym trochę wyżej. Do dwu długich ulic przyczepione tam było obszerne przedmieście Kamionka. Stanowiło ono jak gdyby małą mieścinę, mechanicznie zrośniętą z Łżawcem. Ostatnie chaty Kamionki łączyły się z wioską bez nazwy, pośrodku której sterczał folwark, wyróżniający się z grona innych folwarków tem, że właściciel jego swój własny dwór odnajmował urzędnikom łżawieckim, a gnojówkę z przed owczarni spuszczał na szosę spacerowo-wjazdową. Kamionkę zamieszkiwali przeważnie rzemieślnicy najbiedniejszego stopnia, żydzi z minimalnymi funduszami, a wreszcie wszelka bezimienna i bezklasowa hołota. W drugiej