Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kraj, w poprzek onej dalekiej, dalekiej strony, a spragniona dusza nasycała się żywiącym blaskiem, jak pierwsza lepsza obumarła bylina wśród wygonu...
Pociąg minął Tarcice i zatrzymał się w Palenisku. Była to najbliższa stacya od Niemrawego, wioszczyny, gdzie Jan Raduski urodził się, chował, gdzie żyli długie lata i gdzie pomarli jego rodzice. Za biedną, brudną, pełną żydów mieściną, która leżała z drugiej strony plantu na pochyłem zboczu wzgórka, widać było drogę wysadzoną wielkiemi drzewami. Daleko, pod pierwszym lasem od tego traktu zbaczała «polska», jednotorowa droga, prowadząca ku Niemrawemu. Raduski stanął wśród peronu i wytężył wzrok w swoją stronę. Tamtędy właśnie jechały ze wzgórza sanie chłopskie, zaprzężone w jedną szkapinę, truchtem biegnącą z prawej strony dyszla. Chłop w kożuchu i «wściekłej», baraniej czapie siedział na przodku między kłonicami.
— Choćbym też zabrał się i pojechał, albo i poszedł... Może to chłop z Niemrawego... — myślał Raduski. Działo się z nim coś dziwnego. Wyraźnie, jak tylko można, czuł w płucach swoje powietrze, a w sercu ból owej nierozerwalnej żyły, jaką człowiek zrośnięty jest z mogiłami. Oczy jego poznawały zarysy mgłą przesłoniętych lasów, jak się poznaje i wita dawno niewidziane twarze osób kochanych. Bardzo daleko, już jakby w chmurach deszczowych, wzrok jego dosięgnął jednej smugi wysuniętej, którą zdawał się wciągać w szarą próżnię tuman zalewający widnokrąg. Gdy pociąg ruszył, Raduski stanął przy drzwiach między rozmawiającymi. Słyszał, że obudzona babka znowu prawi głośno, chwytał uchem ton, nawet sens jej mowy, ale nie był