Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miona, piersi i ręce pocięte. Ale naokół w pustych sąsiekach, na grubych dylach podłogi, przed progiem i za progiem, stały czarne strugi krwi. Stary szlachcic nie za darmo sprzedał swe życie. Rafał przypadł ku niemu ze szlochaniem. Kazał go dźwignąć żołnierzom i wynieść na dwór. Trup już był ostygł. W ręce ściskał jeszcze swój cudnie dziwerowany pistolet. Żołnierze przetrząśli lamus. Jeden z nich spostrzegł drabinę, wciągniętą pod dach na wiązanie krokwi. Wypatrzono siedzącego w dymniku człowieka. Ściągnięty na dół, stawiony został przed oblicze oficera. Był to stary Nardzewskiego strzelec, Kacper. Długo się z podełba podejrzliwie przyglądał żołnierzom i oficerowi. Milczał zawzięcie.
— Co się tu stało? — krzyczał nań Olbromski.
— Pana zabili.
— Kto zabił?
— Wojsko.
— Jakie wojsko?
— Niemce.
— Kiedy?
— Dzisiaj rano. Przyszły od świętej Katarzyny. Napchało ich się pełne podwórze, pełny dwór.
— Konnica, czy piechota?
— Była konnica, była i piechota.
— Jak się to stało?
— Kazały wielmożnemu panu, żeby natychmiast spichlerz otwierał, stodoły to samo, żeby im od śpiżarni klucze dawał! Zarazem poznał, że źle. Pan na mnie kiwnął palcem i raz, dwa kazał przez zęby, żebym leciał we wieś po chłopach. Niech mi, pada, kto